Jeżeli nie jesteście już kompletnymi laikami w temacie whisky to na pewno spotkaliście się z pojęciem niezależnego bottlingu. Poniżej w kilku słowach wyjaśnię ten fenomen, który w świecie whisky, przede wszystkim od strony konsumenta, znaczy naprawdę bardzo wiele. I z każdą kolejną spróbowaną nieoficjalną wersją jakiejś whisky będziecie się o tym sami przekonywać. Ale po kolei.
Na początek prosta definicja. Niezależny bottling (ang. Independent Bottling [IB]) tonic innego jak butelkowanie nieoficjalnych wersji whisky z dowolnie wybranej gorzelni. Co więcej, takim bottlerem może zostać każdy z nas. Jak to zrobić? Wystarczy zakupić choć jedną beczkę z wybranej gorzelni i samemu zadecydować o jej finalnym wieku, ewentualnych finiszach w innych rodzajach beczek, barwieniu, bądź nie, karmelem, filtrowaniu na zimno, bądź jej nie filtrowaniu, a być może przelaniu z naturalną mocą beczki bez jakiegokolwiek rozcieńczania (jako tzw. cask strenght). Możemy też podjąć decyzję odnośnie tego, czy butelkować daną whisky jako tzw. single cask (jeden destylat z jednej beczki, jedyna opcja whisky nie mieszanej z żadną inną, nawet z innym destylatem pochodzącym z tej samej gorzelni).
Czym jest niezależny bottling
Oczywiście możemy także mieszać destylaty w dowolny sposób, ryzykując przy tym mniejsze lub większe niepowodzenie, najważniejsze jednak jest, iż w przypadku niezależnego bottlingu prawie nikt nie bawi się w wymyślanie nowych blended
whisky (chyba, że destylaty składowe nabrały odpowiedniej „ogłady” i uzyskały stosowny wiek), dlatego gros nieoficjalnych wersji whisky to single malty (słodowe) lub single grainy (zbożowe).
I tu, nim postawię kropkę, przedstawię
kilka dowodów zaprzeczających tezie z poprzedniego zdania. Otóż są znakomici bottlerzy (o których więcej poniżej), którzy tworzą własne marki blended i blended malt whisky.
Wśród nich wymienić możemy Vintage Malt Whisky (znakomite Smokestack i Glenalmond), Douglas Laing (Rock Island, The Epicurean), Duncan Taylor (Smokin’, Black Bull), Hunter Laing (Highland Journey, Islay Journey), czy Compass Box (TheStory
of Spaniard, Artist Blend, Glasgow Blend).
Co więcej, tworzą oni także własne marki tzw. bastard malts whisky (whisky z nieujawnionych gorzelni pod inną nazwą, np. Scarabusod Huntera Lainga, Finlaggan, Ileach i Islay Storm
z Vintage Malt Whisky).
Z powyższego wynika, że rynek whisky ewoluuje, a niezależne rozlewnie podążają za zmieniającymi się gustami klientów, oczywiście wprost proporcjonalnie do wciąż rosnącego popytu na whisky.
Niezależny bottling istnieje już od dziesięcioleci i choć do całkiem niedawna stanowił on pewien margines (biorąc pod uwagę całkowitą sprzedaż whisky), to w ostatnich latach rozwija się dość prężnie i poczyna mieć coraz większy wpływ
przede wszystkim na świadomość konsumencką.
Patrząc z perspektywy producentów niezależny bottling zawsze był dość ważną składową świata whisky. Pozwala on bowiem mniej popularnym gorzelniom pozbyć się nadwyżek
destylatów, a zważywszy na to, że każdy, nawet największy z z zakładów, ma ograniczoną pojemność magazynową, sprawia, iż niemalże żadna kropla złocistego trunku, która spłynęła z aparatu destylacyjnego, nie powinna się zmarnować.
Co więcej, niezależny bottling urozmaica rynek whisky na świecie, pozwala wybić się wspomnianym mniej popularnym wytwórcom ponad osiąganą przeciętną, a do tego ukazuje niekiedy zaskakująco wręcz inne oblicza danej marki whisky.
Jest
także ciemna strona niezależnego bottlingu. Rozwój tej niszy pozwolił wejść na rynek zarówno większym, jak i mniejszym graczom. Szczególnie ci mniejsi pozwalają sobie butelkować młode, ot choćby 5-letnie wersje danej whisky, co
niekoniecznie dobrze rokuje względem jakości finalnego produktu. Przez wzgląd na najważniejszą dla niezależnego bottlingu cechę, czyli wyjątkowość, odrębność, nie wszystkie bottlingi trzymają równy, wysoki poziom, częstokroć butelkowaniem
nieoficjalnych wersji danej whisky zajmuje się nie do końca znająca się na rzeczy firma, ci mniejsi skupują beczki gorszej jakości, bo tańsze, etc.
Dlatego też co poniektóre gorzelnie wręcz odmawiają sprzedaży swych destylatów niezależnym rozlewniom (jak choćby Glenfiddich, Balvenie, Glenfarclas, czy Glenmorangie),niektóre nie życzą sobie, by używać ich nazwy w niezależnym bottlingu
(np. Lagavulin wwersji nieoficjalnej to Laggan Mill, Scapa – Skara Brae).
Nie może to dziwić, szczególnie w przypadku większych, uznanych na świecie graczy. Wszakże uznane firmy, za którymi najczęściej stoją wielkie korporacje,
lubią mieć wszystko pod ścisłą kontrolą. Lubią jak ich produkt ma powtarzalną paletę aromatyczno-smakową. Oddając niezależnym rozlewniom swój świeży destylat musieliby pogodzić się z tym, iż nie mogliby na żadnym z etapów maturacji
mieć jakiegokolwiek wpływu i kontroli nad jego jakością. Nie każdy z listy top może sobie na to pozwolić. I najczęściej z tej możliwości rezygnuje, istnieją jednak chlubne wyjątki.
Najlepsi niezależni bottlerzy
Popularność szkockiej whisky na świecie przekłada się na liczbę dobrych, czy wręcz świetnych niezależnych bottlerów pochodzących właśnie z tego kraju.
Tradycja, wieloletnie doświadczenie, dbałość o każdy szczegół, no i oczywiście
cena – oto główne wyznaczniki tych najlepszych z najlepszych. Jednym z najstarszych, bo działających od grubo ponad wieku jest Gordon & MacPhail. Poza tym do ścisłej czołówki należą także m. in. Adelphi, Duncan Taylor, Douglas
Laing, Hunter Laing, Compass Box, Ian MacLeod, Murray McDavid, MacKillop’s, Blackadder, Signatory czy Malts of Scotland. Na szczególną uwagę zasługują także Elixir Distillers (bottlingi pod nazwą Single Malts of Scotland), czy
Vintage Malt Whisky (bottlingi pod nazwą The Coopers Choice).
Poza Szkocją także odnaleźć można świetnych bottlerów. Jedną z legend jest włoskie Samaroli, a we Francji – La Maison du Whisky.
Poza tym, co w szczególności może zainteresować polskiego konsumenta, również w naszym pięknym
kraju, co prawda na niewielką na razie skalę, działają takowi. Wśród nich znajdziemy Best Whisky Market, The Taste of Whisky, The Finest Malts, Stilnovisti, Simon says Whisky, czy bottlingi Loży Dżentelmenów.
To w końcu próbować, czy nie?
Odpowiedź na pytanie czy próbować jest prosta – tak, i to jak najwięcej.
Sam mam całkiem przyjemne doświadczenie z jednym z mało znanych belgijskich bottlerów (wybaczcie, nie zapisałem,
nie pamiętam na tę chwilę), który swego czasu zabutelkował 15-letniegoArdbega, zresztą świetnego, którego za nic w świecie bym nie rozszyfrował (degustacja była w ciemno), gdybym nie miał możliwości spojrzeć na etykietę.
Najsilniejszą
(a czasem i najsłabszą, ale to, na szczęście, rzadszy przypadek) strona niezależnego bottlingu jest jego unikatowość.
Po pierwsze – porównując oficjalny bottling jakiejś whisky, choćby, tak jak w moim przypadku, Ardbega, z wydaniem niezależnym, możemy się szczerze zdziwić jak mogą to być tak różne od siebie whisky. Tak więc z jednej strony mamy gorzelnie
zatrudniające Master Distillerów, którzy dbają o ciągłość profilu aromatyczno-smakowego w oficjalnych wydaniach zakładu, z drugiej – niezależne rozlewnie wywracające niekiedy te ustalone niekiedy z góry założenia niemalże do góry
nogami.
Po drugie – niezależny bottling daje nam możliwość skosztowania whisky z destylarni, które nie tworzą wcale (lub prawie wcale) własnych oficjalnych wypustów. Mowa tu w szczególności o gorzelniach grain whisky, najczęściej
z regionu Lowland, których cała moc produkcyjna opiera się na produkowaniu destylatów do blended whisky. Tylko niewielka ilość tychże sprzedawana jest niezależnym rozlewniom.
I owszem, zgodzę się, że najczęściej są to whisky co najwyżej poprawne (przez wzgląd na swą łagodność, delikatność, łatwe do wychwycenia nuty aromatyczno-smakowe), jednakże i wśród nich znajdziemy sporo perełek, mocno limitowanych,
starych i bardzo starych wypustów, które, jeśli nie wybitne, to o tę wybitność są się w stanie choćby w znaczący sposób otrzeć.
Poza tym i wśród tzw. młodzieniaszków znajdziemy całkiem pokaźną liczbę godnych uwagi butelek,
które mogą uprzyjemnić nam niejeden wieczór, wszakże raz, że dzięki nim możemy się zaznajamiać z nowymi, częstokroć po macoszemu traktowanymi, bardzo mało znanymi pozycjami, przez co tylko pogłębiamy naszą praktyczną wiedzę, dwa,
jakość tę dostaniemy najczęściej w naprawdę przystępnej cenie, co przecież także ma ogromne znaczenie dla wielu z nas.
Po trzecie – niezależny bottling to mnóstwo rarytasów i białych kruków, mnóstwo ściśle limitowanych edycji, a także, a może przede wszystkim, cała masa whisky z gorzelni zamkniętych, w których albo zaprzestano produkcji, albo wręcz
je całkowicie zlikwidowano.
Oczywiście, stosunek jakości do ceny jest tu najmniej ważnym czynnikiem, ale… Wystarczą grubszy portfel, sporo jakże cennego czasu oraz stale pogłębiana wiedza i wtedy nasza kolekcja być może wzbogaci
się o jakąś legendę, a okazyjna cena, która nie pozwoli nam horrendalnie przepłacić (sytuacja rzadka, ale nie niemożliwa), pozwoli nam cieszyć się wyjątkowym rarytasem, który z każdym kolejnym rokiem nadal nabierać będzie wartości
inwestycyjnej.
Kończąc, zachęcam do odkrywania nieodkrytego. Zachęcam, pomimo, iż można sięczasem sparzyć. Ale czy nie zdarzyło się Wam nigdy żałować zakupu jakiegoś oficjalnegowypustu?
No właśnie. Tak samo jest z niezależnym bottlingiem. I tak samo jest w całymświecie, w każdej dziedzinie.
Człowiek jest tylko człowiekiem. Może się pomylić, ma prawo. Może oszukać, jasna sprawa. Sprawdzajcie na rynku oficjalnym
(sklepy) i wtórnym (prywatne kolekcje, aukcje). Na wtórny rynek uważajcie o tyle, że pojawiają się czasem fałszywki. Kupujcie od zaufanych ludzi, wtedy unikniecie nieprzyjemności.
No i pamiętajcie o polskich bottlerach
– autor tego tekstu częściowo miał okazję ich poznać, dlatego z czystym sumieniem może oznajmić: zdecydowanie warto ich wspierać. Oni na pewno się nam odwdzięczą, zresztą już to robią. I robią to naprawdę wspaniale.