Czytaj dalej

Gorzelnia Bruichladdich

Bruichladdich w języku gaelickim oznacza - „narożnik plaży” albo „delikatny stok ku morzu”.

Przez branżę gorzelniczą często nazywany jest „działającą muzealną destylarnią” a dla mieszkańców wyspy Islay oraz fanów whisky z tego regionu pozostaje „starą damą z Islay”.

Stara dama z Islay

Każde z tych określeń czy przydomków w pełni odpowiada gorzelni, ale żadne nie jest w stanie oddać złożoności historii i tego, co reprezentuje sobą ten byt.

Historia jest tutaj niemal namacalna, pasja i oddanie napędzają maszyny, a duch wyspy wypełnia każdą butelkę.

Od nowoczesności do współczesności

Gorzelnię wraz z okolicznym miasteczkiem Port Charllote ustanowiono w 1881 roku na zachodniej stronie jeziora morskiego Lochindaal.

Budynki zakładu zostały zbudowane przez braci Williama i Johna Gourlay Harvey, którzy byli właścicielami destylarni zbożowych Dundashill i Yoker w Glasgow.

W ślad wszystkich wiktoriańskich gorzelni, tak i losy Bruichladdicha od samego początku miały być nierozerwalnie związane z trunkami mieszanymi.

Najbardziej interesujące jest to, że do budowy gorzelni wykorzystano najnowsze - jak na tamten czas, zdobycze technologii.

Zaskakujące jest również to, że od tego momentu niewiele w gorzelni zmieniono i z obiektu najnowocześniejszego, stał się najbardziej archaicznym.

Indywidualność

Bruichladdich pracował pod rządami założycieli aż do 1929 roku, kiedy to został zamknięty, a w kilka lat później rozpoczął swą bujną historię transferów.

Aż do końca XX wieku gorzelnia zmieniła właścicieli niemal sześć razy i żaden z nich nie potrafił wykorzystać powstałego w destylarni trunku.

Było to doskonały alkohol, który nie poddawał się idei łączenia w mieszanki. Nazbyt indywidualny i jednocześnie niedostosowany do panujących trendów.

Powstał na wyspie słynącej z dymnych i smolistych whisky, a sam reprezentował świeżość, słodycz miodu, lekkość cytryn i maślaną gęstość.

Był lokalnym faworytem, co dziwiło laików, dla których każdy mieszkaniec Islay z faktu samego urodzenia, miał być miłośnikiem torfu i dymu w swoim kieliszku.

Rozmach

XXI wiek okazał się przełomowy - za sprawą Marka Reyniera, który odkupił zaniedbaną i od kilku lat „suchą” gorzelnię.

Korzystając ze środków zgromadzonych od akcjonariuszy oraz przy udziale lokalnej legendy - Jima McEwana, wznowił produkcje w starych murach.

Rozmach, jaki przyświecał nowej ekipie, przyczynił się nie tylko do odtworzenia jednej whisky Bruichladdich, a nawet nie dwóch, a aż trzech różnych trunków.

Pozbawiony w dużej mierze dymnego charakteru Bruichladdie, dymny i torfowy Port Charlotte oraz prawdziwy fenolowy rekordzista Octomore.

Żonglując beczkami, stylami, sposobem destylacji, rodzajami jęczmienia czy nasyceniem fenolami Bruichladdich, zalał rynek wyposzczony brakiem obecności marki falami, po których miłośnicy mogli serfować do woli.

Jedne przynosiły zachwyt, inne zaskoczenie, zdarzały się również rozczarowania, ale zawsze była to prawdziwa przygoda. Eksperymentom nie było końca, trunki destylowane trzykrotnie, a nawet czterokrotnie, mrożące krew w żyłach ilości PPM oraz zawartości alkoholu na butelkach, a nawet produkcja własnego ginu destylowanego w starym alembiku typu lomond still.

Destylator został odkupiony z rozbieranej i niszczonej starej gorzelni, a recepturę trunku w nim tworzonego oparto o lokalne zioła i korzenie – w ten sposób powstał gin Botanist - pierwszy gin na Islay.

Nowe wyzwania

Nieznany wcześniej na taką skalę sukces, jaki przyniosło dostrzeżenie potencjału oraz ciężka praca w krótkim czasie zwróciły uwagę tytanów branży alkoholowej.

Już w 2012 roku gorzelnia trafiła w ręce francuskiego koncernu Remy-cointreau, któremu w portfolio brakowało dobrej szkockiej whisky.

Nową erę otworzył młody master distiller - Adam Hartnett, którego zadaniem było stworzenie nowego w części powtarzalnego portfolio oraz kontynuacja rozpoczętych eksperymentów.

Nowym kierunkiem było korzystanie z lokalnych dostawców jęczmienia oraz dawnych odmian zbóż.

Utrzymanie butelkowania oraz leżakowania i składowania na wyspie, które miały potwierdzać autentyczność i dziedzictwo marki.

Bruichladdich Islay Barley 2007

Autentyczność tej whisky determinuje jej podstawowy składnik, jakim jest jęczmień - dla tej edycji pochodzi on jedynie z lokalnych upraw, których - co może nie dziwić, na tej niewielkiej wyspie nie ma wcale wiele.

Jest to również wyjątkowy gest w stronę lokalnej społeczności, idea wzajemnej współpracy, która od zawsze wspierała gorzelnie i uwielbia owoce jej pracy.

Trunek ten powstał nie tylko w oparciu o lokalny jęczmień, ale również w serii ograniczonej rocznikiem zbioru czyniąc go niepowtarzalnym monumentem.

Rozwijając swój potencjał w całości, dojrzewając w beczkach po bourbonie, ujawnia w kieliszku złożoność słodyczy miodowej, lekkości cytrusów z powiewem ziemistości.

Smak powala tropikalnymi owocami w pucharku lodów waniliowych na finiszu, którego pojawiają się przyprawy takie jak pieprz, cynamon czy nawet nuty kawy.

Doskonały przedstawiciel potencjału, jaki oferują trunki z wyspy pozbawione oparów dymu i torfu.

Port Charlotte Scottish Barley

Trunek ten jest projektem powstającym w ramach destylarni Bruichalddich, który obejmuje whisky produkowane z jęczmienia suszonego dymem torfowym.

Z poziomu gorzelni jest to swoista anomalia, zważywszy na fakt, iż standardowa produkcja w obiekcie nie korzysta z tego rodzaju jęczmienia.

Na tle innych zakładów na wyspie, nie jest to nic nadzwyczajnego, biorąc pod uwagę specyfikę profilu sensorycznego trunku z Islay.

Jednak drobny szczegół można zaobserwować już w nazwie a jest nim - Scottish Barley i oznacza, że całość produkcji oparta jest o jęczmień pochodzący ze Szkocji.

Szkocja nie jest miejscem słynącym z uprawy tego zboża, a większość produkcji opiera się o importowany surowiec.

Lokalna wariacja przydaje trunkowi autentycznego rodowodu wraz z profilem sensorycznym, w którym dominuje aromat wędzenia, smak popiołu i słonej morskiej bryzy, a na finiszu majaczy słodka słodowa elegancja.

Reprezentant wyspy i jej dymnej morskiej natury.

Octomore Edition 07.3

Trzecia i najbardziej nieoczywista z whisky wychodząca z magazynów „damy z Islay”. Octomore to wyzwanie.

To przekraczanie granic i nieustająca potrzeba poszukiwania odpowiedzi - „a co jeśli?”.

Początkowo trunek ten miał zaskakiwać rekordowym nasyceniem jęczmienia, fenolami wyrażanymi jednostką PPM. Uogólniony standard dla dymnych whisky to 40 PPM, podczas gdy już pierwsze edycje tego trunku przekraczały liczbę 100, sięgając dalej.

W wersji 07.3 zaprezentowana whisky o zawartości PPM 169, mocy alkoholu 63%, dojrzewający w magazynach na wyspie w beczkach z amerykańskiego dębu po bourbonie przez 5 lat.

Ostatecznie trunek trafił na krótki okres do beczki po czerwonym wytrawnym winie z hiszpańskiego regionu Ribera del Duero.

Whisky ta ukazuje złożoność, jaka płynie z fenolowego nasycenia, mocy alkoholu, doskonałych beczek oraz finiszu, który przydaje beczka po winie.

W palecie smakowej eksploduje aromat, powiewem palonego ogniska, truskawek oraz tartej skórki pomarańczy.

Smak to nie sam dym, ale dużo więcej - to toffi, słodycz dębu, ciemna czekolada oraz czerwone owoce. Finisz przynosi dymne fale, spod których emanuje słodowa słodycz. Pozycja wyjątkowa jak sama wyspa, bogata jak historia gorzelni oraz tajemnicza i niezbadana, jak przyszłość.

Zaglądaj na kukunawa.pl

Po więcej historii i dobrej whisky