Degustacja#6 – Wilton House 10yo
40% ABV
Wstęp
Drżeć nie drżałem. Nie zrażam się, daję szansę. Będzie jak będzie. Najwyżej odhaczę i będę jechał dalej w tył się nie oglądając. Pewno piłem gorsze. Ale ale – konkrety!
Wiadomo, rynek pojemny, przyjmie wiele. Cena atrakcyjna jest? Jest. Oznaczenie wieku jest? Jest. Co tam, że w zasadzie nie ma żadnej informacji o producencie ani na butelkowych etykietach, ani na pięknej, niebieskiej tubie. No i wiadomo, 40% ABV, czyli filtrowana i barwiona. Czego się można spodziewać?
No i czas nadszedł na prawdziwy, soczyście rasowy „No name”. A w zasadzie to coś tam o nim wiadomo, tylko trudno, naprawdę bardzo trudno cokolwiek znaleźć konkretnego o tejże single malt whisky.
Wiadomo też, że istnieją dwie wersje tej whisky – bez oznaczenia wieku (NAS) i 10-letnia. Wybrałem tę drugą chyba z przekory, co nie znaczy, że nie spróbuję kiedyś wersji podstawowej, kto wie? Tym bardziej, że, choć to tzw. bastard malt dość łatwo można się domyślić, co tam naprawdę w środku się skrywa. No bo skoro La Martiniquaise od jakiegoś czasu jest właścicielem gorzelni Glen Moray w Speyside, a w niezwykle skąpych materiałach otrzymanych od eksportera mogłem wyczytać m.in., że Wilton House produkowana jest w mieście Elgin w gorzelni powstałej w 1897 roku… Sami się domyślcie.
Słodową whisky Wilton House produkuje koncern La Martiniquaise. Można dojść do tego patrząc na tajemniczy napis na tubie i przedniej etykiecie na butelce (“First Blending Co., Bathgate, Scotland”). Właśnie w Bathgate na początku XXI wieku powstał zakład należący do La Martiniquaise, w którym odbywa się mieszanie whisky (flagowa Label 5), jej dojrzewanie i butelkowanie. Wiadomo, że Wilton House nie jest mieszana, ale dojrzewa i butelkuje się ją zapewne właśnie w Bathgate.
I teraz tak. Po co Glen Moray miałby przeznaczać część destylatów pod bastard malta? Na prosty chłopski rozum wydaje mi się, żeby, po pierwsze – sprzedać więcej, choć może nieco taniej, po drugie – pozbyć się destylatów zalegających lub z nieco gorszej jakości beczek. Innych istotnych powodów nie widzę. Czy to mnie odstręcza od tej whisky? Cóż, w tym budżecie naprawdę nie ma co marudzić. Trzeba sprawdzić – i już. Najlepiej zaraz. Teraz.
Bardzo świeży, lekko alkoholowy (przez cały czas), na pierwszym planie cytrusy ze skórkami, wanilia, jabłko, gruszka, kwaśne porzeczki, kwaśna pigwa, karmel, wosk pszczeli i miód. Generalnie po chwili ustala się fundament w postaci nut kwaśno-mdłych i jest ich zdecydowanie więcej, niż nut stricte słodkich. Dalej wyczułem jabłka papierówki (fajny akcent), a z mdłych (już mniej przyjemnych, dziwnych, ale, szczęśliwie, ulotnych) warzywną nutę bardzo przejrzałego selera.
Mniej przeszkadza kolejny mdły, duszący element – jakiś środek do czyszczenia (do mebli? Podłóg? Nie wiem do końca). Po chwili wszystko łagodnieje, robi się karmelowo-cytrusowo, czuć odrobinę proszku do pieczenia i drożdży, dalej lakier do paznokci (lekko), korzenne pierniki, lukrecję, cynamon, biały pieprz. Ostatnią pojawiającą się nutą jest ciekawa, przyjemna mleczna nuta (mleczne cukierki, czekolada, świeże chłodne mleko, ptasie mleczko [takie z dodatkiem skórki cytryny], śmietanka do kawy).
Podsumowując – jest prosto, miejscami kontrowersyjnie i drażniąco, ale i inspirująco, poza tym z czasem całość łagodnieje, harmonia i gładkość na wysokim jak na whisky tej klasy poziomie. Naprawdę nie jest źle.
Tutaj już dużo gorzej. Jest lekko, ożywczo, łatwo, orzeźwiająco, fajna nuta chłodu. Niestety, mocno daje się we znaki wyraźny brak struktury, zdecydowanie odczuwa się rozwodnienie. Alkohol nadal ukryty średnio, ale nie przeszkadza, nuty dominujące z nosa zarysowane – wanilia, karmel, cytrusy, troszkę gruszki i jabłka. I tyle. Dość płasko, neutralnie, bez szału. Interesująca „chłodna” nuta podnosi niezbyt wygórowaną ocenę.
Początkowo mocno kwaśno, cytrusowo (limonka, cytryna), co na języku utrzymuje się naprawdę wyjątkowo długo i jest to odczucie miłe, nie drażni. Na drugim planie kontynuacja, czyli karmel, wanilia i gruszka. Ciepło, prosto, lepiej, niż w smaku.
Kataklizm nie nadszedł. Było nierówno, krótkimi chwilami zastanawiająco, bo lekko drażniąco. Było płasko, było i wyraziście. Rządzą cytrusy, nie ma wątpliwości. Specjalnie skomplikowanie też nie jest. Nos w sumie nawet intryguje, ma bardzo dobry balans, zdarzają się lekkie zgrzyty, ale do tragedii daleko. Akcent warzywny, mdły, duszący – w sumie nawet fajny, oryginalny. Alkohol nawet nieźle ukryty, nie dominuje. W smaku wodniście i dość płasko, tutaj szkoda.
Finisz za to lepszy, cytrusy całkowicie przejmują kontrolę nad kubkami smakowymi, i to na długi czas. Dla początkujących, do miksowania i w ogóle jak dusza zapragnie. Odhaczyłem. I nie żałuję. A przecież mogłem, prawda?
Aromat: 21
Smak: 15
Finisz: 18
Balans: 20
Razem: 74/100 pkt.