Degustacja #35 – Cutty Sark Storm 40%
Wstęp
Częstokroć tak jest, że, jeśli degustuje się i ocenia alkohole, nie sposób ominąć tych najbardziej popularnych, znanych, mainstreamowych.
Oczywiście nie jest to złe, oceniający ma prawo jednak wziąć ów czynnik pod
uwagę, czego zresztą w dalszej części nie omieszkam zrobić.
Cutty Sark powstała dość dawno temu, bo w roku 1923. Jej twórcy trafili na prawdziwą, acz nieco ryzykowną, żyłę złota. Wszak whisky ta swą przeogromną popularność
zbudowała na prohibicji w USA.
Prohibicja była ogromnym problemem, ludzie są jednak ludźmi, a zakazane lepiej smakuje. Poza tym, przy braku ogólnej dostępności oraz stosunkowo niewielkiej konkurencji wystarczyło stworzyć
produkt lekki, gładki, uniwersalny.
No i podstawowa Cutty Sark właśnie taka jest.
Tymczasem przychodzi mi się mierzyć z inna wersją trunku z charakterystyczną, żółtą etykietką i herbacianym kliperem nań. Wersja Storm „weszła do gry” w 2012 roku, uzupełniając,
wraz z nieco późniejszą edycją Prohibition, portfolio marki Cutty Sark.
W zamyśle, oprócz marketingowego bla bla bla, miała to być głębsza, bardziej wyrazista wersja edycji podstawowej, z dojrzalszymi destylatami słodowymi
oraz z większą ich ilością wewnątrz. Ale nadal gładka, delikatna, dla każdego.
We środku, prócz zbożowych destylatów z North Brittish, siedzieć tam mają destylaty słodowe, m. in. z gigantów, czyli Highland Park, czy
The Macallan. Brzmi zachęcająco. Toteż czas oznajmić – sprawdzam!
Dość intensywny, mocny, zdecydowany, lekko duszący. Orzeźwiające kwaśne cytryny występują w połączeniu ze słodyczą karmelu, toffi, wanilii.
Nie zabrakło też soczystej gruszki. Z czasem słodsze tony bardziej dochodzą
do głosu, czuć mleczną czekoladę, słodkie czerwone jabłko, banany oraz, co dość zaskakujące, marcepan i sezam.
Dalej mamy szczyptę cynamonu, skórkę pomarańczy, balonową gumę, owocowe landrynki i odrobinę kokosa.
Znalazłem tu jeszcze limonki, zielone jabłka, lakier do paznokci, preparat do drewna, pastę do podłóg.
Tło ciekawe, nie powiem.
Początek nie zachwyca – jest płasko, wodniście, niemal neutralnie.
Dopiero po chwili poczułem rześką, rozwodnioną lemoniadę z cytryn, wanilię, gruszkę, karmel, słodkie jabłka, czekoladę, toffi, miód oraz pieprz i cynamon.
Delikatna spirytusowa nutka nie przeszkadza, ale brak większej struktury już tak.
Gładki, przyjemny, rozgrzewający.
Dużo lepiej, niż na podniebieniu, zdecydowanie bardziej wyraziście, śmielej.
Sporo tu słodyczy, mamy czekoladę, toffi, karmel, wanilię, słodkie landrynki, jabłka i gruszki,
a w tle cytrusy. Prosto i w punkt
Delikatny problem z oceną tej whisky miałem. Szumnie zapowiadane „dojrzalsze i w większej ilości” destylaty z renomowanych gorzelni jakoś tutaj uciekają wraz z końcem pierwszego etapu degustacji, czyli po rozprawieniu się z tzw. „nosem”. A szkoda.
Podniebienie bardzo neutralne, miejscami nijakie, na szczęście część strat Storm odrabia wraz z finiszem.
Generalnie – pod drinki jak najbardziej, na kostkę lodu w upalny dzień – a jakże. Na piknik, imprezę, etc.
Cutty Sark Storm nie jest znacząco lepsza od wersji podstawowej.
Nos ma świetnie zbudowany jak
na tej klasy blenda, niezły, naprawdę niezły, choć prościutki (co niekiedy jest zaletą!) finisz, podniebienie jednakowoż do mocnej poprawki.
Amerykanie pokochają. I reszta świata wraz z nimi – chyba też.
Aromat: 20
Smak: 15
Finisz: 17
Balans: 18
Razem: 70/100 pkt.