Degustacja #18 – Ardbeg Wee Beastie 5yo
Wstęp
Z Ardbegiem mam delikatny problem. Otóż wiem, że to solidna gorzelnia, niekiedy, dla co poniektórych wręcz kultowa.
Jasne, nie sprzeczam się. Mój problem z tą gorzelnią odnosi się w zasadzie do jednego tylko bottlingu
– oficjalnej wersji 10-letniej. Po prostu nie jestem jej fanem, nie znajduję w niej, póki co, niczego wielce fascynującego. Tak mam i nic nie poradzę.
Ale… Corryvreckan to już inna historia. A Uigeadail to już w ogóle!
Ten ostatni „to mój ulubiony jest” (jak o kiełbasie mawiał nieodżałowany, ŚP Arnold Boczek). Ulubiony z Ardbegów.
Zdarzyło mi się też skosztować parę lat temu limitowanego Ardbega Galileo. Choć panuje opinia, że im starsze „limity” Ardbega, tym lepsze, bo to co teraz, to..., jednakowoż Galileo na kolana mnie nie powalił.
Była jeszcze
taka jedna degustacja, dawno, dawno temu, w której miałem przyjemność brać udział.
Sporo tam było wielce ciekawych rzeczy, wszystko niezależne bottlingi. W ramach bonusu pojawiła się też whisky-zagadka. Z tego, co
pamiętam chyba nikt nie odgadł, że próbujemy 15-letniego Ardbega.
Tak więc drzemie w tej gorzelni potencjał, nie do końca chyba nadal wykorzystywany. Ale to moja subiektywna opinia.
Przejdźmy do clou programu. 5-latek, czyli ardbegowa młodzież. Wee Beastie, czyli natrętny komar lub mucha.
A może cała chmara naprzykrzających się owadów? A może niekoniecznie – owadów?
Jak mawiają Anglicy
– let’s check!
Świeży, nieco alkoholowy, żywy. Oczywiście duże pokłady torfu, dymu z ogniska, ulatujących w przestrzeń pod wszelkimi możliwymi kątami iskier.
Poza tym moc cytrusów (cytryny, limonki). A dalej jeszcze ciekawiej. Dobitna
nuta specyfiku do mebli, lakieru, pasty do podłóg. Mniam.
Następnie jakaś przejrzała gruszka, kwaśne jabłko ze skórką, wanilia oraz trochę nafty, wodorostów, ostryg i morskiej soli.
Później pojawia się cytrynowa tarta, jakieś niedookreślone słodko-kwaśne ciasto, naleśnik
z serem i owocami na słodko. Te owoce to przede wszystkim banan, ananas i brzoskwinia.
Na koniec sporo przypraw – cynamon, kardamon, troszkę pieprzu, goździka. I wiadomo –dąb.
A w drugim nosie intrygująco
i zaskakująco – ma się wrażenie, że czuć…gnijące w śmietniku owoce w upalny dzień… No fajno, nie powiem…
Intensywny, mocno słony. Ogromna dawka pieprzu, z każdą chwilą coraz większa. Chmara owadów przechodzi do ataku. Jest pikantnie, oleiście. Poza tym akcenty gruszki, ale ogień, ogień i płomienie, tysiące ukłuć i użądleń. Jest mega niestandardowo.
I jeszcze pierzynka z ostrego chili, wanilii, palonego dębu, słodkich chemikaliów (specyfik do mebli), lukrecji i kwaśnej gumy. Na koniec łagodnieje, jest lekko wodniście nawet.
Łagodniej, niż w smaku, ale solidnie. Dużo gruszki, cytrusów, dymu, nafty, benzyny.
Dalej – wanilia, słodkie toffi, mleczna czekolada. Pieprz i chili. Jest moc!
Zaskakująca, i to niebywale jak na taką młodzież. Wee Beastie to oficjalny komunikat destylarni Ardbeg (zarówno do innych gorzelni, jak i do… samej siebie), że jednak można.
Że może powstać naprawdę świetna młoda whisky
i nie trzeba jej ubierać w kolorowy marketing, by mogła jako tako się obronić. Wee Beastie to jest naprawdę rzecz godna uwagi. Chapeau bas.
Naprawdę, chylę czoła i przepraszam za mój stosunek do 10-tki. Wee Beastie to zwięzła, zwarta i mocna struktura, wodnistości mało albo bardzo mało, nos bardzo porządny, smak inny niż wszystkie, finisz prawidłowy.
Jest
tak jak powinno być zawsze, a prawie nigdy nie jest. Uczcie się, uczcie inne gorzelnie. I niech też Ardbeg nie zapomina – na takim fundamencie można zbudować niejedną fantastyczną limitowaną edycję.
Nie biorąc jeńców.
A przecież o to w świecie torfo-maniaków chodzi, nieprawdaż?
Aromat: 21
Smak: 21
Finisz: 21
Balans: 20
Razem: 83/100 pkt.